wtorek, 9 kwietnia 2013


       Opowiadałam już o Aniołach, których ślady spotkałam na swej drodze, o miejscach pięknych jak z bajki, najwyższy więc czas opowiedzieć o mrocznej stronie  życia.
      Prawie w środku Niemiec, ale trochę na północ i zachód, jest niezwykłe miejsce. 
Chroni swe tajemnice, strzeże je przed badaczami, niechętnie opowiada coś o sobie, choć jego dzieje są fascynujące. 
      To Externsteine.



       Pojechaliśmy tam z grupą radiestetów  ze „Stowarzyszenia Polskich Radiestetów w Niemczech”,  którego jesteśmy współzałożycielami. Grupa składała się z dwudziestu kilku osób. 
       Spotkaliśmy się w Hotelu „Pod Żabą”, który prowadził były marynarz. Osobliwością tego hotelu jest to, że goście są proszeni o przywiezienie, oprócz zapłaty oczywiście, jakiejś żaby. My przywieźliśmy obrazek, bardzo zresztą ładny, żaby duszącej bociana. Na miejscu okazało się, że nie byliśmy zbyt oryginalni, najróżniejszych obrazków były po prostu setki. Oprócz tego maskotki zalegały wszystkie kąty, w każdym pokoju było ich kilkanaście.  Na ścianach, gzymsach, pólkach, fotelach i kanapach, nawet na lampach i suficie królowały żaby. Marynarz chodził marynarskim krokiem, był bardzo gruby, brodaty i wesoły. Jedzenie było pyszne, ale chyba udek żabich nie podawano. 
       Rano, po śniadaniu całe towarzystwo pojechało do Lasu Teutoburskiego na spotkanie ze starogermańską magią.
      Jeżeli jakieś czarownice wybierają się w tej okolicy na zlot, to na pewno lecą na miotłach odwiedzić Externsteine. Takie nieodparte wrażenie mieliśmy, gdy wychodząc z lasu na otwarty teren zobaczyliśmy je pierwszy raz.


Łagodna dolina przedzielona jest palisadą ogromnych  wieżyc z piaskowca. Sama natura stworzyła to dzieło. Wygląda jak dolna szczęka jakiegoś potwornego giganta pełna nierównych zębisków. Nie ma wprost określenia. Ani z przodu przed nimi, ani z tyłu doliny nie ma żadnych skał, tylko ten jeden pas ostańców z jakiejś zamierzchłej epoki. Trudno się dziwić, że budziły wyobraźnię już w pragermańskich czasach. 


Prawdopodobnie wędrowne plemiona odkryły to miejsce i zauroczone jego niezwykłą mocą urządzały tu rytuały. Na szczyt jednej z wieżyc można wejść po skalistych schodkach, przez mostek przejść na sąsiednią wieżę i zobaczyć dużą niszę wykutą w skale z rodzajem wąskiego ołtarza. Nad nim widać okrągły otwór. Jedna z teorii mówi, że to neolityczne obserwatorium astronomiczne, a w otworze pokazuje się słońce w dzień wiosennego zrównania.


Gdyby to było takie proste, co roku przyjeżdżaliby obserwatorzy i już nie byłoby żadnych tajemnic. A jednak tak nie jest. 
      Legendy mówią także, że w zamierzchłych czasach rósł tutaj ogromny dąb podtrzymujący sklepienie niebios, ale został wycięty przez Karola Wielkiego, co dało początek długotrwałym wojnom. W każdym razie po interwencji Karola pogańskie kulty odeszły w niepamięć, a w skałach pojawili się eremici. 



Wykuli następne jaskinie, a w jednej urządzili kaplicę. Na ścianie można podziwiać do dziś wspaniałą płaskorzeźbę przedstawiającą zdjęcie z krzyża, jeden z największych i najpiękniejszych wczesnośredniowiecznych reliefów tego typu w Europie. 
Co dziwne, pod krzyżem widać korzenie jakiegoś ogromnego drzewa. Czyżby to były korzenie świętego dębu... 
   
Nas także najbardziej interesowały korzenie starogermańskie. Jedna ze skalnych wieżyc pochyla się nad czarnymi wodami jeziora i choć wiedzieliśmy, że jezioro powstało dopiero w XIX wieku na fali zainteresowań romantycznych, jednak wyobraźnia raczej widziała ofiary rytuałów strącane ze skał w przepaść. Poszliśmy więc nad jezioro. Tam w bocznej skałce natrafiliśmy na jeszcze jedną niszę.


Po prostu horror. W półce skalnej było dokładnie odtworzone wgłębienie, może trzydziestocentymetrowej głębokości, na kształt ludzkiego ciała. To na pewno było miejsce, gdzie kładziono ofiarę, a z boku był rowek, chyba na ściekającą ludzką krew! Miejsce to zasłonięte było kratą. Ponad tym ołtarzem był okrągły otwór, może na lampę lub coś innego. Wiało grozą zupełnie realnie, szczególnie, że w przewodniku nie było na ten temat ani słowa! 
         Nasza dyżurna radiestetka wahadełkiem sprawdziła promieniowanie, a nam dech zaparło, bo wahadełko nie tylko zaczęło się kręcić jak szalone, ale na dodatek w lewo, co jak wiadomo, oznacza wszystkie możliwe złe siły. Zrobiło nam się naprawdę niewyraźnie! Poczuliśmy w ten przepiękny, słoneczny dzień prawdziwy zimny dreszcz. 
          Prędko oddaliliśmy się z tego miejsca. Trudno powiedzieć, czy to tylko wyobraźnia, czy jednak coś jeszcze... 
                                                                                                                             > Zdjęcia z internetu <

1 komentarz:

  1. Niesamowite to miejsce pelne tajemnic. Poczytalam o nim tez w internecie. Nigdy przedtem sie tym nie interesowalam, a nawet dobrze tego nie widzialam, tylko kiedys w przelocie. Sklania to wszystko do zastanowienia sie nad historia i co zniszczono porzez tzw. Christianizacje, ktora w rzeczywistosci byla rzezia innych kultur. Wyrwano nas z korzeniami...

    OdpowiedzUsuń