czwartek, 2 maja 2013

Część 26

          Poznaliśmy Magdę i Marzenę, a raczej poznał je mój nieoceniony w tych sprawach Ukochany, który zawsze zwraca uwagę na młode dziewczyny, szczególnie, gdy są ładne, a one były. Wróciły właśnie z tygodniowej Vipasany i były bardzo uduchowione. Dowiedzieliśmy się od nich o amricie, oleju wydobywającym się z ziemi, boskim napoju nieśmiertelności. Jako osoby wychowane na kulturze antycznej natychmiast skojarzyliśmy z Olimpem i ambrozją. 
          Oczywiście też chcieliśmy mieć, bo kto by nie chciał być równy olimpijskim bogom. Po amritę trzeba było jechać tam i z powrotem od świtu do nocy, zapłacić za taksówkę po tysiąc rupii i na miejscu też złożyć ofiarę tysiaka od osoby na ryż dla sierot z domu dziecka, ale jako cena za nieśmiertelność to po prostu były grosze. One też tak uważały. 
         Niestety w aucie było wolne tylko jedno miejsce, no i mój Ukochany podkreślał trudy wyjazdu, upał i niedawny mój wstrząs mózgu. Więc do wyjazdu po amritę wybrałam w tajnym głosowaniu właśnie jego, bo oddałabym mu chętnie nie tylko nieśmiertelność. 
         Dwa dni cieszyliśmy się jak głuptasy, aż tu trzeciego dnia okazało się, że jednak nie ma miejsca w aucie i kto jedzie, ten jedzie, a reszta pozostaje śmiertelna. 
- “Trudno, taka karma” - powiedzieliśmy sobie, bo teraz używamy pojęć z hinduizmu, żeby być bardziej na topie, tym bardziej, że los tłumaczy wszystko i nie ma się co buntować. Widocznie jeszcze nie czas na naszą nieśmiertelność...   
         Amrita, nektar życia, boska ambrozja dająca nieśmiertelność, przedmiot pożądania bogów, demonów i ludzi. W zamierzchłych dziejach wyłoniła się z Praoceanu i bogowie walczyli o nią z demonami - bogom się udało, są teraz nieśmiertelni. 
         Tego samego pragną ludzie. Dlatego jadą do Majsur. 
Z wielkim napięciem czekamy więc do następnego dnia. 
         Dziewczyny przyszły na śniadanie i wyglądały dokładnie tak, jak zawsze, młode i ładne, ale może w tym wieku jeszcze tak wyraźnie nie widać różnicy pomiędzy śmiertelnikiem a bóstwem, w końcu wszystkie bóstwa są wiecznie młode.  
         Tak więc wypytujemy dziewczyny o wszystko i od razu na początek okazuje się, że nie jedzie się do samego Majsur, tylko do jakiejś małej miejscowości, gdzie Sai Baba miał pierwszy aśram, czy coś takiego. Jest tam teraz dom dziecka, który prowadzi jakiś jego wielbiciel.


        
      Sai Baba zadbał o to, by sierociniec miał źródło utrzymania i prowadzącemu sierociniec dał malutki medalik ze swoją podobizną - z niego wydobywa się amrita.
         Po przyjeździe zwiedza się aśram. Leżał on w bardzo idyllicznym miejscu nad rzeką, piszę leżał, bo dziewczyny opowiedziały, że teraz leży tuż obok drogi szybkiego ruchu tak, że rzeka odgrywa już jakby mniejszą rolę. W czasie, gdy się go zwiedza, stary, gruby mnich obserwuje przybyszów. Zdarza się podobno, że odmawia amrity z powodu, jak mówi, niskich wibracji odwiedzającego. Żeby się przekonać, czy ma się dziś wysokie wibracje, należy wejść do dużej sali, poczekać chwilę na mnicha, od razu złożyć ofiarę i wyciągnąć buteleczki na amritę. To rozwiewa zastrzeżenia mnicha i nie ma już mowy o żadnych wibracjach. Ofiara nie może być mała, choć nie taka, jak w anegdocie o Żydach, którzy składali się na cel charytatywny -”Jak duży mam złożyć datek? - pyta Icek rabina. - “Taki, żebyś nie mógł spać w nocy!” - odpowiada rabin.
        Oni ofiarowali 5 tys rupii czyli ok. 150 dolarów, co dzieląc na cztery osoby, na pewno nie pozbawi ich snu tej nocy, a dzieci będą miały ryż na pół roku.  


        
       Mnich przyniósł medalik wielkości paznokcia z wizerunkiem Sai Baby i położył po kolei na wyciągniętych dłoniach. Medalik poleżał chwileczkę, po czym zaczęła się z niego sączyć amrita, aż wypełniła wgłębienie dłoni, wtedy mnich przekładał medalik na dłoń następnej osoby, a obdarowany mógł już zlizać nektar nieśmiertelności. Na dłoni Grzesia, którego pobyt u Sai Baby wyleczył z alkoholizmu, amrita sączyła się i sączyła, aż mnich musiał zbierać ją łyżeczką, żeby się nie przelała. 

       Amrita jest konsystencji miodu, ale się nie klei i ma smak - dziewczyny nie umiały do niczego go przyrównać, czyli na pewno ma smak boski. W każdym razie były świadkami ewidentnego cudu, ale nie wiem, jak to na nie podziałało. 
         Nie wolno filmować, ani robić zdjęć samego momentu wypływania ambity z medalika, tak że musimy im wierzyć na słowo. Obejrzeliśmy za to zdjęcia aśramu i okolicy.


         
        Uczestnicy wyprawy przywieźli cztery buteleczki napełnione amritą. Teraz już oni i ich ukochane osoby będą nieśmiertelne.   
         Młodzi bogowie są jednak zazdrośni o swoją nieśmiertelność i jak to bywało już w starożytności, nie mają zamiaru z nikim się dzielić. Trudno więc się dziwić, że nas nie poczęstowali. No cóż, taka karma…
         Ale myśl o nieśmiertelności, tak łatwo dostępnej, zaczęła już kiełkować w naszych główkach. 
                                                                                  

                                                                                                                                     Zdjęcia: > Magda <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz