niedziela, 19 maja 2013


Część 28

        Zatrzymaliśmy się na dworcu autobusowym jeszcze tylko dwa razy, bo widocznie jest tu taki zwyczaj, żeby zabrać także wszystkich maruderów i nareszcie na dobre opuściliśmy Puttaparthi w autobusie wypełnionym po brzegi. 
         Mieliśmy miejsca siedzące, bo byliśmy na dworcu wystarczająco wcześnie, nie było też zbyt gorąco. 
         Gdy jednak po trzech godzinach, zwiedzeniu wszystkich wiosek na trasie i w pobliżu, odparciu nawały kolejnych pasażerów, wysiadaliśmy w Bangalore na dworcu autobusowym o pięknej nazwie Majestic, nie byliśmy już tacy świeży, jak rano. Wysadzono nas w pobliżu koszmarnie śmierdzących na tym upale publicznych toalet i musieliśmy przejść w pełnym słońcu z plecakami do głównego holu dworca. 
         Tam padliśmy na ławkę i zaczęliśmy dzwonić do Magdy, ale numer nie odpowiadał. Wobec tego kupiliśmy sobie kaweczkę, oczywiście z mlekiem i cukrem. Do tego jakieś bułeczki, które wyglądały na słodkie, a okazały się potwornie ostre, więc wypiliśmy samą kawę. Siedzieliśmy w cieniu, wiaterek robił przeciąg - żyć, nie umierać. Już po godzinie przyszedł sms od Magdy, że jest w drodze i będzie za godzinę do dwóch, bo w Indiach nigdy nic nie wiadomo na pewno. 
        Wobec tego wypiliśmy jeszcze po jednej kawie, a mój Ukochany kupił pudełko bardzo smacznych Butter Cookies. Na dodatek okazało się, że “przypadkiem” usiedliśmy na ławce koło stanowiska z napisem “Gokarna” w zrozumiałym dla nas alfabecie, więc byliśmy dobrej myśli. Przed nami rozgrywało się jakieś przedstawienie, którego scenariusz pozostał dla nas do końca tajemnicą - konduktorzy krzyczeli coś podniesionymi do maksimum głosami, powtarzając kilkakrotnie tę samą frazę, na dodatek toczył się pomiędzy nimi jakiś ostry dramat, wrzeszczeli coś do siebie, a raz nawet o mało się nie pobili.                 
          Nagle stanęła przed nami Magda, jakby spadła z nieba prosto tuż przed nasze nosy. 
-”Poprzednio z tego stanowiska odjeżdżałam, więc przyszłam zobaczyć, o której jest odjazd”- powiedziała na powitanie. I jak tu nie pomyśleć, że Swami macza w tym paluszki. 
         No i Magda powiedziała bardzo ważną dla mnie rzecz, że nie muszę już nosić szala. Zwinęłam go i wrzuciłam do plecaka. Faktycznie pełno było wszędzie kobiet ubranych po europejsku Zaraz też, nie wiadomo jakim cudem, zjawił się przedstawiciel prywatnych linii autobusowych, który miał dla nas lepszą propozycję, niż tłoczenie się 15 godzin w tłumie pasażerów do Gokarny. 
          Magda pogadała chwilę i poszliśmy za nim na drugą stronę ulicy, co nie było wcale takie proste przy tym niesamowitym ruchu, jaki panuje tu wszędzie. Miał następujące propozycje: autobus jego firmy Seebird jedzie do Gokarny za trzy godziny i po 12 godzinach jazdy w luksusowych warunkach z klimatyzacją będziemy na miejscu w środku nocy, albo poczekamy do 9-tej wieczorem i pojedziemy autobusem sypialnym za dopłatą 100 rupii, czyli za 700 od osoby. Magda radziła jeszcze jechać na dworzec kolejowy, bo jest taniej, ale ja już dostałam bzika i interesował mnie tylko autobus sypialny. Wprost uwierzyć nie mogłam, że w autobusie mogą być łóżka, jak zapewniał przedstawiciel. Zarażony moim entuzjazmem mój Ukochany też chciał jechać autobusem i Magda została przegłosowana. 
         Zostawiliśmy plecaki w biurze u przewoźnika i ruszyliśmy zwiedzać Bangalore. Najpierw poszliśmy zjeść do hinduskiej restauracyjki. I tu muszę wnieść poprawkę do naszych europejskich opinii, że Hindusi to brudasy. Oni naprawdę cały czas sprzątają i myją wszystko. Tylko nie widać żadnego efektu. I nie malują nic, chyba tylko w razie remontu generalnego, bo farby są naprawdę bardzo drogie. 10 litrów farby do ścian kosztuje 3000 rupii, kwotę niewyobrażalnie dużą. Wiemy, bo w naszym mieszkanku w Puttaparthi mój Ukochany pomalował zniszczoną przez wilgoć ścianę, żeby się nam miło mieszkało.     
          W restauracji było czysto - nie wiem, jak w kuchni - ale ściany były odrapane, a stoły zużyte długotrwałą eksploatacją. Na sali prawie pełno ludzi, żadnych turystów, sami miejscowi. Hindusi chyba uwielbiają posiłki poza domem, bo wszędzie są pełne restauracje. Magda zamówiła jedzenie, prosiła o nieostre, ale jest to niemożliwe. Więc zjedliśmy placek dosa z nadzieniem i sosami, smażony ryż i ulubioną przez Magdę pakotę, a najpierw pyszną pomidorową zupę, zupełnie inną niż w domu. Posiłek był tańszy niż w restauracji w Puttaparthi. Teraz już mieliśmy porównanie. 
         Zadowoleni wybraliśmy się na zakupy. Sklepów jest zatrzęsienie, nie wiadomo, gdzie zajrzeć. Nawet nie bardzo nagabują, żeby wejść, ale jak już wejdziesz, obsługa jest tobą w pełni zajęta, pokazuje wszystko, co chcesz zobaczyć i czego nie chcesz. Sposób sprzedawania narodów Wschodu, które od tysiącleci utrzymują się z handlu. 
        - Żyd zapytany, czy ma w swoim sklepiku pastę do butów odpowie, że właśnie dostał świeżą dostawę bananów.- znamy te opowieści starych ludzi, którzy jeszcze sprzed wojny pamiętają żydowskie sklepiki. I jest to logiczne, bo może ty sam jeszcze nie wiesz, że chętnie kupiłbyś banany, trzeba ci to tylko uświadomić….-
         Ulice w Bangalore są zaśmiecone, chyba maja kłopoty z miejskim zakładem oczyszczania miasta, dokładnie jak w Paryżu. Ale w Paryżu na porządku dziennym są strajki, a tu to chyba kwestia przyzwyczajenia. Pijesz soczek z ulicznej tłoczni soczków, a kubek ląduje na środku ulicy. Inna sprawa to kwestia jakości śmieci - te z Bangalore naprawdę nikomu się już do niczego nie przydadzą. 
          Niektóre domy są tak zrujnowane, jak w miejskich slumsach na całym świecie, ale wychodzą z nich kobiety zadbane, w pięknych, błyszczących strojach, biżyterii i ze świeżymi kwiatami we włosach. To chyba hinduska specjalność. Inne domy są na poziomie europejskim lub amerykańskim i stoją obok siebie bez żadnego porządku. Przed bankami siedząc na stołeczkach, często z poduszeczkami podłożonymi pod plecy, nudzą się ochroniarze z karabinami gotowymi do strzału. 
          Chodniki są co najmniej 40 cm powyżej jezdni, wózki inwalidzkie nie mają tu żadnych szans. 
          A oprócz tego wszystko w normie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz