Taka właśnie droga wiodła do Draguignan, na południu Francji, a stamtąd, już autostradą, do St. Maximin la Ste.Baume, którego także nie mogliśmy znaleźć w posiadanym przez nas przewodniku. Skoro już się tam przypadkowo znaleźliśmy, postanowiliśmy zrobić przerwę i zwiedzić miejscową katedrę.
Zainwestowaliśmy pół euro, rozbłysło światło i oto pierwszy raz spojrzeliśmy w twarz Magdaleny.
Był to biały marmurowy posąg leżącej w grocie kobiety, okrytej falami długich włosów. Potem dopiero dowiedzieliśmy się, że katedra posiada także relikwiarz z głową Marii Magdaleny, wystawiany na specjalne okazje, takie jak jej święto 22 lipca. Niestety był październik.
Znamy z Ewangelii Świętą o imieniu Magdalena, identyfikuje się ją z Marią z Betanii lub z Magdali, albo sądzi, że chodzi o tę samą postać. Ewangelia mówi o niej, jako o kobiecie opanowanej przez demony, uzdrowionej przez Jezusa. O jawnogrzesznicy przyjętej przez niego do swego grona. O kobiecie, którą namaściła Jezusa drogocennymi olejkami i tym samym sprawiła, że stał się Pomazańcem, Christosem. O kobiecie, której pierwszej ukazał się Jezus po Zmartwychwstaniu.
Według francuskich legend zakończyła życie w Prowansji, jako pustelnica żyjąca w grocie w górach nieopodal St. Maximin la Ste.Baume i została pochowana w katedrze, którą właśnie zwiedzaliśmy.
Jak to się stało, że Maria Magdalena znalazła się we Francji, tak daleko od Palestyny, nadal nie mieliśmy pojęcia.
Sprawa rozjaśniła się częściowo kilka dni później, gdy ryzykując zagryzienie nas na śmierć przez komary, podziwialiśmy białe konie i czarne byki na Camargue, bagnistym, poprzecinanym jeziorami, jeziorkami i odnogami, ujściu Rodanu.
Jeżeli widzieliście kiedyś zdjęcie tabunu białych koni biegnących w płytkiej wodzie i rozpryskujących ją kopytami, to na pewno było zdjęcie z Camarque. Konie nie rodzą się białe, nie ma białych źrebaków.
Konie zaczynają bieleć po dwóch, trzech latach, ale nie zawsze osiągają w pełni to, tak pożądane, umaszczenie. Na Camarque wydaje się, że ukazujące się w oparach nad rozlewiskiem konie, zawsze są śnieżno białe! Czarne byki niewielkie i krępe wylegują się leniwie, jak byczek Fernando, na ogrodzonych od strony dróg terenach. Ale to pozór. Są hodowane do walk na arenie w pobliskim Les-Stes-Maries-de-la-Mer i na wielkiej rzymskiej arenie w Arles.
Les-Stes-Maries-de-la-Mer w ujściu Rodanu jest bez wątpienia niezwykłym miastem. Jego wąskie białe uliczki pełne uroczych restauracyjek, kawiarenek i sklepików z pamiątkami, arena, katedra i morze są jakby stworzone na obiekty do fotografowania.
Nas jednak interesowała katedra. Jej szaro-piaskowe, warowne mury widoczne są już z daleka. Nie jest to strzelista gotycka budowla, lecz zwarta bryła o romańskim, zapewne, rodowodzie.
Szare kamienne wnętrze ozdobione jest z boku ołtarza płaskorzeźbą wyobrażającą przybycie z dalekiej Palestyny do brzegów Camargue łodzi bez żagli.
Legenda mówi, że po Zmartwychwstaniu Jezusa i rozproszeniu się Apostołów, pozostały kobiety, które za Nim szły. Rzymianie uznali je za niebezpieczne, jednak nie chcieli ich zabijać. Wsadzili je do łodzi bez żagli i puścili na morze. Łódź dotarła do południowej Francji.
Przypłynęły nią trzy Marie: Maria z Magdali, zwana Magdaleną, wraz z Marią Salome i Marią, żoną Jakuba oraz Sara. Jedna z kobiet trzyma w ręku ni to złoty kielich, ni to kulistą lampę. Ma mocno śniadą cerę. Legenda mówi, że jest to Sara.
Schodzimy w dół, do gorącej i dusznej podziemnej kaplicy, gdzie palą się tysiące świec przed posągiem ciemnoskórej kobiety. Niski, beczkowy sufit jest czarny od kopcia.
To kaplica Św. Sary, patronki Cyganów. Co roku w maju z całego świata zjeżdżają się, by przy blasku pochodni wykąpać ją w morzu, zmienić jej szatę. Jest to prawdziwy festiwal cygański.
Może dlatego pobliskie Arles, w którym pod palącym słońcem południa van Gogh doznał ostatecznego odlotu, szczyci się zespołem Gipsy Kings i przechowuje ich wóz cygański jak relikwię.
Dziwi nas trochę ten żarliwy kult mało znanej świętej, te tysiące palących się świateł mimo, że jest to zwykły dzień w październiku, nawet nie niedziela. Patrząc na sczerniały strop, na ciemną twarz świętej, na jej cygańską, kolorową szatę pokrytą cekinami, nie zdaję sobie jeszcze wcale sprawy z tego, że ta śniada, zmarła dwa tysiące lat temu kobieta, zawładnie na długi czas moją wyobraźnią.
>Zdjęcia Elżbieta S.<
Wyglada na to,ze jechalismy z nasza grupka przyjaciol dokladnie ta sama droga.
OdpowiedzUsuńRelikwiarz z glowa Sw.Magdaleny udalo nam sie zobaczyc.Dosc niesamowite.
Nastepnie Ste-Maries-de-la-Mer.Dlugo chodzilismy po miasteczku,az do zmroku. Niezapomniane momenty przezylismy w ciemnej,bardzo niskiej i dusznej kaplicy Sary. Bardzo mi sie tam podobalo.Chetnie pojechalabym tam w czasie cyganskiego swieta. Podobno bardzo piekne uroczystosci,kolorowo i zywiolowo. Usciski.
Od tego wyjazdu zaczęłam się interesować postacią Marii Magdaleny. Przeczytałam masę książek i w następnych podróżach zawracałam baczną uwagę przede wszystkim na tzw. Czarne Madonny. Czarne tak jak Sara i jak nasza Czarna Madonna. W książkach wymienia się ich w Europie kilkanaście i nie w każdym spisie figuruje Matka Boska Częstochowska. Będąc w Indiach też zrobiłam na ten temat spostrzeżenia i podzielę się z nimi we właściwym czasie.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!!!
Swietny pomysl z Czarnymi Madonnami. Moze utworzysz piekna Galerie na Twojej stronie?
OdpowiedzUsuńA wiesz, że to doskonały pomysł!!!
OdpowiedzUsuńJuż się tym zajmę. Mam dużo zdjęć, ale z czasów, gdy robiło się odbitki. Muszę je zeskanować! Dzięki bardzo!!! Pozdrawiam serdecznie!!!