piątek, 18 stycznia 2013



           Pont du Gard, rzymski akwedukt, to miejsce na szlaku wędrówek średniowiecznych muratorów zaliczane przez nich obowiązkowo. 
            My także postanowiliśmy je odwiedzić na naszym szlaku przez południową Francję. Tu kilka słów o muratorach. Znamy tę starą nazwę, nosi ją miesięcznik o budowaniu, dostępny w każdym kiosku. Jest wyraźna różnica pomiędzy murarzem, a muratorem Murarz jest odtwórcą czyjegoś projektu, murator, to architekt i murarz równocześnie. 
           Jednak zobaczyć średniowiecznego rzemieślnika w Niemczech, w środku Europy to nie do wiary! Mieliśmy jednak to szczęście! 
          Zatrzymaliśmy się na parkingu przy autostradzie, już nie pamiętam, gdzie to dokładnie było. Umówiliśmy się kilka godzin wcześniej ze znajomym, który tą samą trasą miał jechać z północy, gdy my jechaliśmy z południa. Wyliczyliśmy, gdzie nasze drogi się przetną i postanowiliśmy zjeść wspólnie obiad. 
         Przyjechaliśmy trochę wcześniej, na tarasie przed restauracją piliśmy sobie kawkę, gdy nagle ujrzeliśmy na parkingu faceta, który chyba urwał się z teatru. 
          Był ubrany całkiem na czarno, na głowie miał wysoki czarny kapelusz, coś w rodzaju cylindra. Przechadzał się powolnym krokiem na środku parkingu, tam i z powrotem. 
          W tej chwili przyjechał nasz znajomy. Dowiedzieliśmy się od niego, że mamy wyjątkowe szczęście, bo ludzi, którzy są muratorami, wolnymi rzemieślnikami murarskimi (tak, tak wolnomularzami – w tym pierwotnym znaczeniu) kultywującymi tradycję wędrówek czeladniczych, jest już bardzo niewielu. 
          Zafascynowani obserwowaliśmy tę postać nie z naszej epoki, aż podszedł do niego jakiś człowiek, chwilę porozmawiali, murator zabrał swój tobołek, po czym obaj odjechali autem.     Znajomy opowiedział nam, że rzemieślnik w czasie wędrówki nie może nikogo zaczepić pytając o pracę, musi czekać, aż ktoś sam mu zaproponuje. Ma też ze sobą wszystkie potrzebne narzędzia kielnię, cyrkiel i skórzany fartuch. Nie bierze za swą pracę pieniędzy, tylko nocleg i wyżywienie, ewentualnie nowe ubranie lub buty, jeżeli stare ma już zniszczone. 
          Takie zwyczaje były w średniowieczu i do dzisiaj są przestrzegane. System cechowy powstał w średniowiecznej Europie i jest chyba, po systemie bankowym, najstarszym działającym do dziś systemem. Rzemiosło muratora było tak szanowane, że nie podlegali prawu pańszczyźnianemu. Mogli więc po ukończeniu nauki u mistrza i wykonaniu pracy czeladniczej wyruszyć na wędrówkę po świecie, by poznać nowe sposoby murowania, a także inne obyczaje i języki. 
          Musieli też odwiedzić pewne miejsca, gdzie sztuka murarska osiągnęła najwyższy poziom i zostawić tam potwierdzenie swojego pobytu, coś jak pieczątkę na delegacji. 

      Pont du Gard był takim miejscem i do dziś nosi wykute na swych kamieniach napisy i znaki przez nich pozostawione. 
       Tak stare, jak rosnące obok powykręcane nieprawdopodobnie drzewa oliwkowe. 
          Odeszliśmy od parkingu pełnego autokarów, od tłumów turystów zadeptujących rzymskie ślady, wzdłuż rzeki Gard, by usiąść w ciszy, posłuchać szumu wody i pomedytować nad przemijaniem czasu.    Siedzieliśmy na kamieniu milcząc, nie wiem jak długo. 
           Ta doskonałość, oszczędność, wyważenie proporcji, to lekkie, kokieteryjne wygięcie w stronę biegu rzeki, powtarzane po wiekach w tamach budowanych na całym świecie, ta użyteczność nosząca cechy najwyższego piękna. 
          Wyszliśmy na koronę akweduktu. Tu, gdzie zawiodła rzymska ekologia, która nakazywała sprowadzać zdrową wodę, nie szczędząc gigantycznego trudu i kosztów, ze źródeł oddalonych o setki kilometrów, a nie dopatrzyła się przyszłej zagłady Imperium w ołowiu. 
           Tu, trzy gigantyczne, koronkowe piętra ponad ziemią, wszystkie kamienie koryta, którym płynęła woda, uszczelnione są ołowiem. Używano też ołowianych rur, ołowianych kraterów do mieszania wina z wodą, dziś wiadomo, jakie trujące związki przedostawały się do tak popularnego napoju. 
          Używano tej metody jeszcze w średniowieczu do uszczelniania studzien. Poszczególne płyty kamienne połączone były kotwami zalanymi płynnym ołowiem. 
         Ten prosty wynalazek można do dziś podziwiać w Provins, gdzie trafiliśmy jak zwykle przypadkiem, zwabieni reklamową tablicą na autostradzie, biegnącej przez Szampanię. 
           Provins, miejsce magiczne. Średniowieczne miasto, otoczone pełnymi murami, doskonale zachowanymi. Widocznie straciło znaczenia handlowe gdzieś głęboko w wiekach średnich i uratowało się w niezmienionej postaci. 
          Widać ten proces także w miejscowej katedrze gotyckiej. Wspaniały, ogromny szkielet, bez żadnych rzeźb i ozdób, spoglądający okiem rozety bez witraży na dolinę jak skamieniały dinozaur. W tej katedrze spotkała się Joanna D´Arc z Infantem Karolem, by złożyć mu przysięgę przed udaniem się na królewski dwór, co upamiętnia tablica. 
           W pobliżu katedry donżon, doskonale zachowana wieża mieszkalna średniowiecznego możnowładcy. Niestety, przerwa na obiad, otwarte za trzy godziny. 
           Włóczymy się po uliczkach, które zachowały także swój pierwotny charakter. Co kilkadziesiąt metrów, kwadratowa studnia, o kamieniach spojonych ołowiem. Parterowe, kamienne domki w ogródkach, nie wiesz, czy współczesne, czy z jedenastego wieku. Czas się zatrzymał. Pod ogromnymi platanami na ryneczku, dziadkowie grają w kule. 
          Obeszliśmy już mury obronne, zajrzeliśmy w każdy możliwy loch, cztery masywne bramy strzegły spokoju. Przed kim trzeba było się bronić wśród tych łagodnych wzgórz i winnic? Czy to może tylko średniowieczna Linia Maginota, która nigdy nie spełniła swego zadania? 
          W końcu musimy dostosować się do miejscowych zwyczajów. Maleńka restauracyjka i ta zachwycająca karta dań. Otwierasz, u góry cena - obiad za 20 euro, na następnej stronie, obiad za 30 euro. Wiesz, że każdy zestaw jest bezbłędnie skomponowany przez szefa. Co o tym wie bywalec „Zdrojowej”? 
         Przypomina mi się to sakramentalne pytanie, gdy kupujesz we Francji wino: ”Co Państwo jedzą dziś wieczorem?” 
          Decydujemy się na obiad za 20 euro od osoby - z pięciu zup wybieramy na chybił trafił dwie, z zakąsek, escargos, przynajmniej wiemy, że to ślimaki. 
          Przed laty, podczas naszego pobytu w Paryżu, nasz francuski zięć zapowiedział kolację po polsku. Czekaliśmy w nerwach do wieczora - zaserwował polskie winniczki! I jak tu mu wytłumaczyć, że w Polsce winniczki są niejadalne? 
          Po zakąsce, główne danie, potem sałata i sery, na zakończenie ogromny puchar kremu karmelowego. No i butelka miejscowego wina. Jak udało nam się to wszystko zjeść, nie mam pojęcia. 
          Wróćmy jednak do naszych baranów, jak mawiają Francuzi. Nie było nam dane sprawdzić, jakie warunki mieszkaniowe miały klasy rządzące w Provins. Trzy i pół godziny później muzeum w donżonie nadal było zamknięte bez żadnych wyjaśnień. 
         Ta niefrasobliwość, to jeden z powodów, dla których tak kochamy słodką Francję.

                                                                                                                            > Zdjęcia z internetu <

1 komentarz:

  1. Moj siostrzeniec (27lat)wyuczyl sie, zreszta po maturze, na ciesle (tutaj w Niemczech) i tez chcial isc na wedrowke. Kupil sobie rowniez to fajne ubranko. Ale, z tego, co mi sie obilo o uszy, zrezygnowal, bo przepisy w tym cechu sa bardzo surowe. Rzeczywiscie, uswiadomilam sie wlasnie na wikipedii, ze jest duzo wymagan i surowych regul, aby przejsc skutecznie przez te 3 lata przymusowej wedrowki i aby moc sie osiedlic znowu w swoim miasteczku i zdawac egzamin na mistrza.
    W tej chwili moj siostrzeniec pracuje w Panamie, przedtem w Austrii i w roznych innych miejscach. Ale nie porusza sie autostopem i nie ubiera sie tak, bo nie jest w tej organizacji. Ale w tym zawodzie ma duzo mozliwosci jezdzenia po roznych krajach a o to mu wlasnie chodzi.

    A ja sama widzialam dwa razy w Niemczech, tutaj kolo nas pojedynczych "czarnych" osobnikow w cylindrach.
    Mialam szczecie, bo oni nie stoja dlugo "na stopie"...

    OdpowiedzUsuń