wtorek, 15 stycznia 2013

Za siedmioma górami,
za siedmioma lasami,
na półwyspie oblanym ciepłymi morzami....
          było księstwo Bari, słynne ze swych pięknych, mądrych i wykształconych księżniczek.
          Jedna z nich przybyła do naszego kraju i została żoną króla. Miała na imię Bona, Dobra. Jej matka pochodziła z hiszpańskiego królewskiego rodu Aragona, a ojciec, książę Sforza, był władcą Mediolanu. 
          Urodziła się w największym i najwspanialszym pałacu w tym pięknym mieście. Ale jak to w bajkach bywa, jej ojciec umarł młodo, a zły stryj zagarnął majątek. Biedna księżniczka tułała się z jednego renesansowego dworu na drugi, co miało ten dobry skutek, że poznała różne obowiązujące wówczas trendy i różnych sławnych ludzi swojej epoki. W końcu osiadła na zamku w Bari, starym mieście portowym na południu włoskiego buta. 
         Gdy król Zygmunt wybrał ją na żonę, na północ, do nowej ojczyzny wyruszyła w lutym, a trzydzieści sześć wielkich wozów wiozło jej posag. Podróż przez Alpy, Wiedeń, Ołomuniec trwała dwa miesiące. 
           Współczesny jej kronikarz mówi, że miała prawdziwie rzymską, niezłomną duszę. 
Na zamku w Krakowie od razu zaczęły się nowe obyczaje, porządki, przebudowy i upiększania, aż stary Wawel przybrał europejski wygląd, w modnym, włoskim stylu.
           Bona wizytowała także najdalsze krańce swej nowej ojczyzny, doglądając wszystkiego. Była prawdziwą bizneswomann na polskim tronie. Nie załamały jej długotrwałe zimy, gdy przez wiele miesięcy drogi były nieprzejezdne, ani nieprzebyte bory, ani wilki, które podchodziły pod domostwa. Wnet podatki popłynęły wartkim strumieniem do królewskiej kasy, wprowadziła też wiele ulepszeń i nowości, znanych jej ze swej ojczyzny. 
           Sprowadziła nasiona i sadzonki południowych warzyw, znanych później jako włoszczyzna, kazała je hodować w wawelskich ogrodach, skąd rozprzestrzeniły się na magnackie, a potem szlacheckie dwory, nadając słowiańskiej zupie z drobiu jej niepowtarzalny smak i aromat.
           Za jej rządów Polska kwitła. Nawet butne państwo mnichów-rycerzy musiało się ugiąć, a jej mąż, król, przyjął na krakowskim rynku hołd lenny od ostatniego mistrza krzyżackiego. 
          Urodziła trzy córki i wydała je za mąż za królów.
          Syna miała tylko jednego. Jak pisze kronikarz, przez dwa dni powstrzymywała bóle porodowe, by wydać go na świat pierwszego dnia miesiąca poświęconego jednemu z największych rzymskich cezarów i nadać mu po mężu imię Zygmunt, a po swych rzymskich przodkach, August. 
         Niestety, zawiódł jej oczekiwania. Nie doczekała się wnuka, choć trzy razy się żenił. 
         Gdy stara i schorowana, pozbawiona przez sejm prawa do oprawy godnej królowej-wdowy wróciła do Bari, by dopilnować procesu o zwrot tzw. sum neapolitańskich, przewrócona u jej łoża świeca spowodowała pożar tak, że jej dusza uniosła się do nieba, jak przystało prawdziwie rzymskiej duszy, w płomieniach żałobnego stosu, którym był płonący zamek w Bari.
         Nie sposób nie myśleć o Bonie i jej życiu, gdy podróżujesz przez dawne księstwo Bari. Widać tu pracę tysięcy mieszkańców, trwającą nieprzerwanie przez tysiąclecia. Skaliste zbocza łagodnych stoków zostały przekształcone w tarasy w czasach jeszcze przed Rzymianami, a potem utrzymywane i powiększane przez wieki. Na otrzymanych przez oczyszczenie z kamieni wąskich paskach ziemi posadzono setki lat temu drzewa oliwne, dające oliwę, złoto półwyspu Apenińskiego, bogactwo tej ziemi. Pod oliwkami rośnie trawa, słaba i sucha z powodu małych opadów, ale dla owiec wystarczająca. Wypasający je pasterze potrzebowali miejsca na nocleg, schronienia przed upałem, po prostu tymczasowego domu. Co w takiej sytuacji zrobić, z czego zbudować schronienie gdy nie ma drewna, bo jedynym drzewem jest cenna oliwka? 
         Tylko kamieni było pod dostatkiem. Tak powstały słynne „trulli”, okrągłe domy o bardzo grubych, kamiennych murach, układanych bez zaprawy. Ściany zwężają się ku górze przechodząc w ulowy dach, rodzaj kopuły zamkniętej specjalnie wykutym stożkiem - kluczem. Często kamienny dach zdobiony jest jeszcze znakiem namalowanym białą farbą, coś w rodzaju runy przynoszącej szczęście. 
        Na kamienistych tarasach wśród gajów oliwnych co kilka kilometrów widać mniejsze lub większe skupiska „trulli”. Niektóre zrujnowane, rozsypujące się ze starości, inne w trakcie budowy. Bo jest to dziedzictwo, które wciąż jest żywe, nie ma nic z zabytku. Jak dowiedzieliśmy się, według starych wzorów cały czas są budowane nowe, które wykorzystywane są jako miejsca wakacyjnego wypoczynku lub domy letnie bogatych mieszkańców miast.
         Najpierw budowano domy, składające się z jednej izby, potem łączono je ze sobą, aż powstały całe uliczki i miasteczka.
          Jednym z nich jest bajkowe Alberobello, niedaleko Bari. Łagodnie w dół i w górę prowadzące uliczki po obu stronach zabudowane są niezwykłymi domkami „trulli”.
Część z nich użytkowana jest jako restauracyjki, kawiarenki i sklepiki z pamiątkami, a część jest po prostu domami mieszkalnymi. Nawet kościół zbudowany jest z kamienia w stylu „trulli”. Drzew prawie nie ma, ale niektóre ściany porośnięte są pnączami albo kwitnącą buganwillą. Wygląda to przepięknie. Brukowanymi uliczkami snują się nieliczni turyści – na szczęście jest zima, spokojny czas poza sezonem. Słońce już mocno przygrzewa. Po prostu raj na ziemi.
          Podobne budowle, może nie tak finezyjne, budowane są wszędzie tam, gdzie nie ma drewna budowlanego, np. w południowej Francji. Tam także na kamienistych płaskowyżach buduje się kamienne domki.
         Jakież było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam podobny ulowy, okrągły domek........ na trasie z Buska do Krakowa, za Nowym Korczynem, w Winiarach. Widać go dobrze z drogi. Stanowi ozdobę pól lawendowych.
         Jeżeli kawałeczek Płaskowyżu Centralnego z jego polami lawendowymi zawędrował dzięki pasjonatom w nasze okolice, to może kiedyś się okazać, że „trulli” można podziwiać również w np. w Szańcu koło Buska, bo tam mają podobno duże doświadczenie w układaniu kamieni bez zaprawy.                 
         A może ja z moim Ukochanym zbudujemy taki na naszej leśnej działce i zaproszę wszystkich?
I co Państwo na to? 
Przygotujmy się, że nie musimy nigdzie jechać, bo oto różne cuda świata pojawiają się u nas....

                                                                                                       




>Zdjęcia własne<

A co tutaj mamy??? To nasze rodzime trulli - z Winiar koło Nowego Korczyna!!! I tylko kolor nieba nie ten...




4 komentarze:

  1. Widać stos był biednej królowej Bonie pisany, na Wawelu też był pożar za jej panowania, zapaliła się ponoć kaplica przylegająca do sypialni królowej, tym jednak razem się uratowała choć spłonęło wiele posagowych dóbr które przekazała kaplicy w darach wotywnych w tym piękne ornaty haftowane przez nią osobiście perłami i rubinami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może to tylko świadczy,że od losu się nie ucieknie....
    Taka karma, jak mówimy po pobycie w Indiach....

    OdpowiedzUsuń
  3. Pieknie i ciekawie napisana historia. Normalnie nie lubie historii, jako przedmiotu, ale tak zyciowo napisane fajnie sie czyta. Te domki wygladaja slicznie. Az zadziwia, ze mozna cos takiego zbudowac bez zaprawy. Tak jak te wszystkie luki i mostki kamienne, ktore widuje sie w internecie i nie wiadomo jak sie w ogole trzymaja http://www.gravityglue.com/
    A Wy juz macie duzo zbudowane z kamieni. Ten piekny kominek na tarasie, jezeli dobrze widzialam ze zdjecia...
    Pozdrawiam serdecznie
    Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepieknie opisana historia,Jagusiu! Czytalam z zachwytem! Serdeczne usciski! Ela

    OdpowiedzUsuń