Siedzimy
w Neapolu w kawiarni nad zatoką, pijemy capuccino, które
nigdzie nie smakuje tak, jak we Włoszech. Nawet na każdej stacji
benzynowej ma smak i aromat, jak w najdroższej kawiarni. Najpierw z
automatu kapie smolisty napar do filiżanki, potem mleko spienia się
przy pomocy pary i delikatnym ruchem strząsa z dzbanuszka na
powierzchnię kawy, aż utworzy czapeczkę. Jeszcze tylko przez sitko
trochę gorzkiego kakao na mleczną piankę i już. Czasami kakao
tworzy jakiś wzorek, kwiatuszek, serduszko, albo keep smile,
ale nie ma to przecież wpływu na smak. Sączymy powoli, mamy
nareszcie dużo czasu. Gdzieś daleko zostały terminy, obowiązki,
teraz tylko delektujemy się kawą i to jest najważniejsze. Styczeń.
Niedawno przeleciał gwałtowny deszcz, powietrze jest rzeźkie i
pachnące. Ciepły i delikatny wiatr wieje od Capri, gdzie kochanek
czeka w Lazurowej Grocie, wszędzie coś kwitnie, nawet piaszczyste
plaże pokryte są żółtym kwieciem, z wiecznie zielonych
drzew pomarańczy spadają ostatnie owoce, a już pączki pękają
niosąc upojny zapach. Neapol, miasto miłości.
Nad tym
sielankowym krajobrazem groźnie wznosi się masyw Wezuwiusza.
Wspaniałe wille rozsiadły się w ogrodach na jego stoku, wąskie
uliczki wspinają się wyżej i wyżej, murki obrośnięte pnączami,
agawy kwitną kwiatami dużymi jak drzewka, wszędzie bogactwo
roślin. Ludzie i rośliny niepomne niebezpieczeństwa żyją
spokojnie na stokach góry tętniącej ukrytym ogniem. Co jakiś
czas nad kraterem unosi się dym. Góra czuwa, góra
czyha, góra czeka. Stawiamy auto na parkingu prawie u stóp
krateru. Czerwona ziemia to właściwie czerwony pumeks. Wszędzie
włóczą się bezpańskie psy, niektóre podchodzą do
ludzi żebrząc o jedzenie, inne na wpół zdziczałe, trzymają
się z boku. Co jakiś czas wybucha pomiędzy nimi awantura.
Wydeptaną
ścieżką wspinamy się powoli na szczyt. Jakiś facet wręcza
każdemu kijek, laseczkę wyciętą z jakiegoś drzewa i obdartą z
kory. Bierzemy po jednej, dajemy mu po pół euro zupełnie
dobrowolnie i wyruszamy dalej. Krater jest poszarpany, w wielu
miejscach można spojrzeć w jego przerażającą otchłań. W dole
czerwone skały i jakieś jeziorko, nawet się nie pieni, nie
bulgocze. Wezuwiusz śpi, czasem westchnie przez sen, wśród
czerwonych skał pojawia się smużka dymu.
Ze
szczytu widać cały Neapol, dachy domów i błękitne morze,
sine góry. Wracamy i w połowie drogi ten sam facet odbiera od
nas kijek, a w zamian dostajemy piękne, półszlachetne
kamienie z Wezuwiusza. Mamy je do dziś.
Ale
groza Wezuwiusza, choć uśpiona, ciągle jest realna. Aby jej
doświadczyć, jedziemy do Pompei. Auto zostawiamy na parkingu i
przez Bramę Morską wchodzimy do zaginionego świata. Pobyt w
Pompejach to niezwykłe przeżycie, powrót do czasu, który
zastygł w ułamku sekundy, gdy gorący popiół i grad kamieni
runęły nagle na miasto w samo południe. Trujący gaz dusił ludzi,
nie pozostawiając im szans ucieczki. Ci, którzy pierwsi
zerwali się do biegu, dotarli tylko pod mur otaczający miasto i tam
pozostali w pozach wyrażających przerażenie i ból. Pod
zawalonymi dachami pozostali inni ludzie, pozostały psy na
łańcuchach, wszystkie sprzęty, bogactwo i piękno sztuki. Gorący
pył i kamienie pogrzebały ich świat na wiele wieków.
Gdy
idziesz brukowanymi ulicami Pompejów, wzdłuż domów,
tawern pełnych dzbanów na wino, warsztatów
rzemieślniczych, piekarń, murów pokrytych napisami sprzed
wieków, masz nieodparte wrażenie łączności z tymi, którzy
tu żyli, tu pracowali, tu kochali i umierali. Nie masz skojarzeń z
cmentarzem, tym bardziej, że Rzymianie palili przecież swych
zmarłych. Kolory, tak żywe, jakby wczoraj położono farby na
ścianach nawet nieosłoniętych od ulewnych deszczy. Czerwień
pompejańska, uczyłam się o niej na uczelni, teraz widzę ją,
czuję jej nieprawdopodobną siłę, żywość, której nie
przyćmiły wieki. Pomalowano nią ściany w prawie każdym domu. Na
tle czerwieni freski, niektóre zniszczone, inne wspaniale
zachowane. Figury, ornamenty, nieprawdopodobne bogactwo. Patrzę i
marzę, by kiedyś w moim domu mieć taką ścianę. Snujemy się ulicami podziwiając mozaiki, rzeźby, freski.
W
którymś z domów wchodzimy do pokoju, gdzie tylko niebo
jest dachem, i nagle przeżywam coś nieprawdopodobnego, jakiś
powrót niespodziewany, który zatyka mi oddech w
piersiach. Na ścianie jest „mój motyw”, motyw, który
sama, jak sądziłam, wymyśliłam, a raczej chyba wymyśliła go
moja ręka, dawno, dawno temu. Używałam go tylko przed Wielkanocą,
by pisać woskiem. Widzę, jak na krwisto czerwonym tle bielą się
tysiące esków, jakby napisanych moją ręką. To samo
wygięcie, ta sama, latami uzyskana swoboda. Mogłabym wziąć
pędzelek do ręki i domalować wzór tam, gdzie odpadł tynk i
nikt nie zauważyłby różnicy. Kropla farby, łagodnie
przeciągnięta łukiem w prawo, kropla, łagodne przeciągnięcie w
lewo, ponad tym kropla, łagodny łuk w prawo. Nie potrafię opisać
tego, co czuję. Czas się zatrzymał. Opanowuję drżenie, wychodzę
z pomieszczenia. Dziś opowiadam o tym przeżyciu po raz pierwszy.
Znów
wychodzimy na ulicę. Pompeje mają chyba najśmieszniejsze ulice ze
wszystkich miast na świecie. Chodniki dla pieszych są co najmniej
50 cm wyżej niż jezdnia. Żeby przedostać się z jednej strony
ulicy na drugą, nie można przejść byle gdzie, trzeba przejść po
specjalnie położonych kamieniach. A są położone bardzo
precyzyjnie, żeby koła pojazdów nie zahaczały o nie. Po
prostu „zebra” z bloków kamiennych. Właśnie nadjeżdża
auto, całkiem współczesne, tylko na bardzo wysokich kołach,
by osie, nie mówiąc już o misce olejowej, nie otarły się o
starożytną „zebrę”. Dla potrzeb Pompejów zbudowano
bowiem współcześnie pojazdy zupełnie niespotykane gdzie
indziej!
Pompeje
miały to wszystko, o czym marzyć mógł mieszkaniec
starożytnego miasta. Teatr, gdzie przedstawienia trwały cały
dzień, świątynie, by z dymem ofiarnym wysyłać swe modły do
bogów, amfiteatr, by bezpiecznie przeżyć horror walk
gladiatorów, forum, by w cieniu portyków przechadzać
się w gorący dzień, no i termy, by zażywać kąpieli parowych w
rzymskiej łażni, pływać w basenach, poddawać się
masażom i dyskutować z przyjaciółmi. Jak daleko my, ludzie
współcześni, odeszliśmy od tych przyjemności!
Jest jeszcze coś, co
nas, niestety, różni. Nasz stosunek do własnej seksualności!
Pompejańczycy kochali uciechy cielesne. I dawali temu wyraz w
sztuce, która ich otaczała na codzień. Nie wyobrażam sobie,
by ktoś w bloku, na tle czerwonej ściany, kazał sobie wymalować
bożka seksu Priapa! A w Pompejach jest! I na dodatek, na wadze,
którą trzyma w ręku, waży sobie swoje wdzięki! A jest na
co popatrzeć! W lupanarze (domu uciechy) także są niezłe freski,
całkiem współczesne starożytne „świerszczyki”.
Zmęczeni i pełni wrażeń
idziemy ulicami Pompeji. Wdychamy zapach kwitnących pomarańczy i
nagle radość, na trawniku leży kilka owoców. Obieramy je ze
skórki, ale ich cząsteczki są gorzkie. Takie jest życie,
raz radość, a raz gorycz.
Przez bramę opuszczamy
to miejsce, tak bliskie, jakby wczoraj tętniło życiem. I jadąc
dalej na południe rozmawiamy o tym, że tak naprawdę wieki mijają,
a ludzie w ogóle się nie zmieniają. Zawsze cieszy ich to
samo i to samo smuci.
Jak
byśmy mogli rozumieć sztuki Sofoklesa, Eurypidesa, jak byśmy mogli
je tak silnie przeżywać, gdybyśmy nie czuli gdzieś w środku, w
każdej komórce naszego ciała, że my i oni - to jedno...
Niesamowite deja-vu, Jagusiu! Dostalas jeszcze jakies inne informacje o Twoim poprzednim zyciu?
OdpowiedzUsuń42 yr old Staff Accountant III Isabella Marlor, hailing from Nova Scotia enjoys watching movies like Song of the South and Urban exploration. Took a trip to Rock-Hewn Churches of Ivanovo and drives a Ferrari F2004. sprawdz
OdpowiedzUsuń