środa, 13 lutego 2013


Część 10.

        Mój angielski ogranicza się do kilku słów jeszcze ze szkoły, złapałam więc rozmówki, znalazłam “nerki” w rozdziale o szpitalu i próbowałam zadzwonić do Lakshmi. Jednak nie było połączenia, kobiecy głos coś mówił w telugu, może forsa mi się skończyła, nie miałam czasu sprawdzać. 
        Napisałam więc numer Lakshmi na kartce i poszłam do restauracyjki na dole w nadziei, że dogadam się jakoś. 
        Trzech miłych chłopaków, tych samych, którzy wczoraj nas obsługiwali, nie miało właśnie klientów, więc wysłuchali mnie z zainteresowaniem, ale tylko jeden coś z tego pojął. 
        Wyjął swój telefon, zadzwonił do Lakszmi i podał mi aparat. Powtórzyłam trzy razy swoje imię, żeby do niej dotarło, kto dzwoni z obcego numeru i powiedziałam dokładnie to, czego nauczyłam się z rozmówek pięć minut temu - “Potrzebuję lekarza” - też trzy razy.
-“Sai Ram, Sai Ram” - powiedziała Lakszmi wesołym głosem, i gdy już myślałam, że mnie nie zrozumiała, dodała - “zaraz przyjdę”. -
       Chłopak nie chciał zapłaty za rozmowę, więc podziękowałam - “Sai Ram!” - i ukłoniłam się składając ręce. 
        Wróciłam szybko na górę. Mój Ukochany nadal leżał zwinięty w kłębek i nie odzywał się, nawet nie jęczał. Usiadłam koło niego i gładziłam jego plecy, które już pokryły się potem. 
        Lakshmi przyszła bardzo szybko, natychmiast też zorientowała się, że to nie żarty i zadzwoniła do doktora. 
        Po krótkiej chwili przyszedł starszy, bardzo miły  gościu z torbą, która wyglądała jak damska torba na zakupy.
        Usiadł na podłodze koło materaca, na którym z trudem odwracał się mój Ukochany. Wziął go za puls i już wiedziałam, że to naprawdę jest lekarz. Trzymał rękę na pulsie w różnych miejscach, potem obejrzał język, oczy i powieki. 
        Z torby i dodatkowych woreczków nylonowych wypakował aparat do mierzenia ciśnienia, bateryjki potrzebne, by go uruchomić, ampułki, strzykawkę, jednorazowe igły, pudełeczko z wacikami i inne drobiazgi. Zmierzył ciśnienie i zapytał mojego Ukochanego, czy zgadza się na zastrzyk ze środków  przeciwbólowych. To znaczy zapytał Lakshmi, ona zaś przetłumaczyła na angielski, tak mi się zdawało, a mój Ukochany zrozumiał to, co ja i zgodził się, bo trudno, żeby nie. 
         Doktor przygotował strzykawkę, Lakshmi złamała ampułkę, podała doktorowi, on w tym czasie zdezynfekował skórę na pośladku mojego Ukochanego. Zaczął modlić się do Sai Baby i zrobił zastrzyk. Potem, cały czas się modląc, rozmasował bardzo starannie cały pośladek i z uśmiechem powiedział coś, co Lakshmi przetłumaczyła - “Już jesteś zdrowy!” - i roześmiała się promiennie.
         Doktor poszedł do domu, przyniósł jakieś tabletki i płynne lekarstwo, wytłumaczył Lakshmi, jak należy dawkować, a ona przetłumaczyła tak, jak umiała. A my zrozumieliśmy tak, jak nam się wydawało. Kazał też pić sok z kokosa, a najlepiej kilka dziennie, bo oczyszcza organizm. 
         Potem posłał Lakshmi, żeby ugotowała dla pacjenta zupę i powiedział, że jutro przyjdzie znowu koło południa.  
         Mój Ukochany siedział prosto na materacu, jakby nigdy nic się nie stało. Obawiałam się, że to tylko ulga wywołana silnym środkiem przeciwbólowym, pamiętałam to z poprzednich ataków. Ale czas mijał, Lakshmi wróciła z jakimś słodkim kleikiem, mój Ukochany go zjadł, a ból na szczęście nie wracał.
          Postanowiwszy uroczyście nie włóczyć się więcej po knajpach ugotowałam trochę ryżu bez soli, bo dotąd jej nie kupiliśmy, i zjadłam nareszcie śniadanie razem z obiadem. 
          Był wczesny wieczór naszego trzeciego dnia pobytu. 
         Tym razem spaliśmy jak przytulone do siebie dzieci, nie słysząc odgłosów dworca autobusowego, żadnego wycia psów, ani orgazmów. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz