wtorek, 26 lutego 2013


         …Bóg stworzył świat i nadal go stwarza. Tak to sobie wyobrażam. 
         Gdy zechce urzeczywistnić jakiś swój nowy pomysł, wysyła na Ziemię Anioła, zaopatrzonego w szczegółowe instrukcje, jak zrealizować myśl bożą na świecie i obdarza go odpowiednimi do zadania talentami. 
         Anioł żyje wśród ludzi w ludzkim ciele, lecz jego zdolności i niezachwiana wiara w ideę, którą chce, a nawet musi wprowadzić w życie, czynią go istotą niezwykłą, wyróżniającą się z otoczenia. Zaczyna realizować zadanie. Nie ma wzorców, nie ma prekursorów, działa sam z nieodpartego, wewnętrznego impulsu. Jest skuteczny i perfekcyjny, skupiony na wykonaniu zadania. 
         Choć Ziemia jest piękna, kusi różnymi nieznanymi rozkoszami, Anioł wszystkie odrzuca, by skupić się wyłącznie na celu, który wyznaczył mu Bóg. Temu poświęca swoje ziemskie życie.
        Gdy odchodzi, jego dzieła nikt nie podejmuje, a jeżeli już, to nie może mu dorównać, dlatego Anioł nie ma naśladowców, ani kontynuatorów. Jego dzieło jest skończone, naznaczone boską doskonałością i nic mu nie brakuje.           
        Z jego pracą nie można konkurować, nie jest możliwe kontynuowanie jego drogi.
        
         W swoim życiu zauważyłam wiele Aniołów. Niektóre może nawet spotkałam osobiście, inne na łamach ich książek lub poznałam po stworzonych przez nie niezwykłych dziełach.
        Gdy czytam “Małego Księcia”, “Ziemię, planetę ludzi” i inne książki Antoina Saint-Exupery, nie mam wątpliwości, że był Aniołem. Dlatego nikt nie pisze tak, jak on. Nikt go nie naśladuje, choć wywarł ogromny wpływ na współczesnych i następne pokolenia. 
        Jego światło emanuje z każdego słowa, filozofia życiowa przekazana została klarownie, bez ozdobników przesłaniających szlachetność i czystość jego duszy, a nauki są zrozumiałe i jasne dla wszystkich kultur i każdego poziomu intelektualnego czytelnika. Po prostu są uniwersalne. 
         Pisarz Og Mandino określił to następująco: -”Niektóre książki pisane są ręką Boga”- . 
I to święta prawda.
         Wiem, że był Aniołem, bo Anioły szczególnie kochają latanie! A on latał całe swe dorosłe życie na małych, prymitywnych samolocikach. Przeżył wiele awarii i katastrof. To w czasie jednej z nich spotkał Małego Księcia. 
        Aż pewnego dnia w 1944 roku wsiadł samotnie do swojego samolotu , poderwał go do lotu i odleciał na zawsze. 

        Tak rozmyślałam siedząc na jakimś zakurzonym bloku na środku wielkiej budowy, która może nigdy nie zostanie ukończona, bo zabrakło świetlistej duszy, która ożywiała te kamienie.



        Hiszpania, Barcelona, Sagrada Familia, Antonio Gaudi.
      


 Katedra Świętej Rodziny, która “może nie ostatnia zostanie zbudowana, ale będzie pierwszą z nowej generacji” - tak określił ją jej twórca, Anioł, o którym chcę dziś opowiedzieć. 
        Tu, na środku tego podwórza, które jest niedokończoną nawą katedry, wśród ścian, jak ze snu, łuków, których nikt inny nie wymarzył, detali precyzyjnych i pełnych fantazji, tu tworzył Gaudii. 
      Jego sztuka urodziła się w pełni gotowa, przyszła na świat razem z nim, z nim dorastała i dojrzewała, by w końcu przybrać widzialne kształty budowli organicznych, jak zastępy zastygłych fal, wodospadów, które zatrzymały się wpół skoku, motylich skrzydeł, ptasich piór, falbanek sukien elfów i wróżek. Czegoś tak niesłychanie zwiewnego, lekkiego i eterycznego, choć zbudowanego z kamienia, że nie ma sobie równych. 
      
 Nigdy w życiu nie widziałam kamieni tak lotnych, w końcu to dzieło Anioła.
       Kamienne wieże Sagrada Familia w ogóle nie mają masywności, ciężaru. Wyglądają, jakby dziecko ukapało je nad morzem z mokrego piasku. Właśnie - nie zbudowało lecz ukapało, nie ma na to innego określenia.
       Wewnątrz wież ślimakiem kręcą się schody, jak skręty muszli, precyzyjne i swobodne, ukazujące wciąż nowe, zaskakujące widoki, niespodziewane perspektywy katedry, Barcelony i morza. Koronkowe przejście łukiem pomiędzy wieżami pozwala na jeszcze jedno niezwykłe odkrycie - powierzchnie wież w wielu miejscach pokryte są mozaiką z rozbitych kafelek - białe gołębie z rozpostartymi skrzydłami przysiadły swobodnie na kamiennych ścianach.
        Przypominam sobie moje zaskoczenie, gdy wchodziłam bocznymi, zewnętrznymi schodami na dach katedry w Mediolanie i nagle dostrzegłam, w miejscu prawie całkowicie niewidocznym, wypukłą witkę winorośli, którą jakiś dawny rzeźbiarz wykuł na kilku sąsiednich kamieniach. Miałam wrażenie, że po prostu z czystej radości tworzenia, bo w średniowieczu oprócz gołębi i chmur, nikt inny nie odwiedzał katedralnych dachów.


        
          Na wieży Sagrada Familia białe gołębie zdawały się zjawami z innego świata, które na ulotną chwilkę zmaterializowały się tylko po to, by mnie wprawić w zadziwienie.
       
          Błądziłam w tym kamiennym lesie, w którym każdy blok, każdy kamień był inny, choć podobny, jak w prawdziwej puszczy, w której drzewo podobne jest bliźniaczo do drzewa, a jednak nie ma dwóch takich samych.


      Geniusz Gaudiego wzniósł się w tym dziele na niedostępne wyżyny. 


      
       Gdy był już stary, przeniósł się do katedry i mieszkał w niej, jak w domu, by nie tracić z nią kontaktu nawet w nocy, bo Anioły dobrze wiedzą, kiedy mają odejść.
      Wpadł pod tramwaj na słonecznej barcelońskiej ulicy i został pochowany w katedrze. Ona stała się jego ciałem, w którym dziś bije jego serce.
       Budowę katedry kontynuują następne pokolenia od chwili jego śmierci w 1926 roku. Pozostawił niezwykłą makietę, którą można zobaczyć w podziemiach katedry, gdzie wisi do góry nogami obciążona malutkimi woreczkami z piaskiem. 
W ten niespotykany sposób Gaudi sprawdzał statykę swojej budowli.



      Jego projekt został wiele razy uproszczony, zubożony o detale. 

Obecnie odlewa się z betonu, udającego sztuczny kamień, poszczególne elementy, bo nie ma już rzemieślników zdolnych wykonać tak wielkie, precyzyjnie wyrzeźbione bloki. 

Katedra jest budowana już sto lat, a wciąż daleko do jej ukończenia. Pod tym względem wpisuje się do rejestru średniowiecznych katedr, które także budowano po kilkaset lat.
     
 Katalończycy rozumieli wielkość, niezwykłość i siłę dzieła Antonio Gaudiego. 
W dalekim Watykanie toczy się jego proces beatyfikacyjny, ale czy można Aniołowi nadać jeszcze więcej świętości?
        

        
          >Zdjęcia własne<

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana Jagodo, trudno się nie zgodzić z Tobą,
    Wszyscy jesteśmy Aniołami tworzącymi tu sztukę,
    Tylko ona rozświetla ciemne mroki prozy życia,
    miałem podobne myśli i dreszcz podziwu podobny,
    jak i skojarzenia Twoje odnośne piękna swobody,
    strzeliste jak Feniks z popiołów szarego bytu...

    Wędrowiec lat 90 -tych ubiegłego wieku...

    OdpowiedzUsuń