niedziela, 24 lutego 2013


Część 13.
        Następnego dnia poszliśmy na śniadanko do aśramu. Bardzo dobre i naprawdę taniutkie. Potem poszliśmy do budki, żebym mogła napić się kawy.
        Mam takie skłonności masochistyczne, że na przykład, gdy raz na jakiś czas jadę do mojego rodzinnego miasta, to w kawiarni na najpiękniejszym rynku na świecie zamawiam sobie torcik hiszpański słodki jak sam cukier, którego nie cierpię. To wspomnienie moich studenckich czasów, kiedy kumplowałam się z dziewczynami uwielbiającymi słodycze, a ja jadłam dla towarzystwa. Nawet teraz dostaję na samą myśl gęsiej skórki, ale mimo to zawsze zamawiam. Do tego koszmarnie silną i gorzką kawę dla równowagi, tak jak ten facet, co jedną nogę trzymał w misce z wrzątkiem a drugą w misce z lodowatą wodą i mówił, że lubi takie średnie temperatury. 
 
        
        Tak więc napiłam się kawy w budce, ale jej nie mieszałam, a i tak była strasznie słodka. Wpierw próbowałam nakłonić faceta, żeby nie sypał cukru, ale mnie chyba nie zrozumiał, albo uważa, że technologia obsługi ekspresu do kawy nie znosi takich wyjątków. 
        I właśnie pod budką z kawą spotkaliśmy Elżbietę i Marię, jej córkę, jak się okazało. Przyjechały do Puttaparthi rano i właśnie wyszły na pierwszy rekonesans oraz Irka, ich znajomego. Poszliśmy z nimi do miasta, bo Irek jest starym wyjadaczem, który tu zna podobno wszystko. Nie umie po angielsku i radzi sobie w przezabawny sposób przedrzeźniając Hindusów i wplatając do swojego ojczystego języka pojedyncze słowa angielskie. A jak go nie rozumieją, to wali się otwartą dłonią w czółko i wyzywa ich od głupków. 
         Gdy to obserwowałam, przypomniał mi się stary kawał. 
         Do meneli siedzących na ławce w parku i popijających piwko podchodzi cudzoziemiec i zwraca się do jednego z nich: -“Do you speek english?” - menel zaprzecza. - “Sprechen Sie deutsch?”- pyta dalej cudzoziemiec. - “Nie” - odpowiada menel. - “Parles vous francais?” - menel wzrusza ramionami. Cudzoziemiec odchodzi, a drugi menel mówi w zadumie: - “Dobrze by było nauczyć się jakiegoś języka… “- 
Na to pierwszy - “A po co? Ten gościu zna trzy języki i też się nie dogadał…”-
         I trzeba przyznać, że chociaż Irek zna tylko język ojczysty, to jakoś się dogaduje. Musimy dobrze podpatrzyć, jak to robi, bo jesteśmy w tej samej sytuacji. 
         W sklepie Irek pokazuje nam ziołowe suplementy diety, wyjmuje wahadełko i od razu dobiera, które byłyby korzystne dla naszego zdrowia. Wśród pudełeczek znajdujemy ayurwedyjski afrodyzjak, skuteczny dla obu płci. Czyste zioła, jak pisze na opakowaniu. To będzie hit wśród prezentów dla naszych znajomych. Ale może jednak nie będziemy szastać forsą, bo jak na tutejsze ceny, jest bardzo drogi. Za te pieniądze możemy zapłacić czynsz na sześć dni w naszym mieszkanku.  
        Idziemy jeszcze do pijalni soków na papaja-mango-bananowy i jeszcze jakiś tam sok. Irek zachęca i zaprasza. Mówi, że pyszny i zimny. 
        I nagle zauważam, że mój Ukochany znikł. 
        Po prostu znikł pomiędzy sklepem z suplementami a pijalnią soków. 


                                                                                                                                     

                                                                                                                                     >Zdjęcia własne<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz