niedziela, 17 lutego 2013


Część 11.
         Obudziliśmy się radośni i nareszcie wypoczęci. Słońce świeciło, ludzie hałasowali, jak co dzień, nawet w kranie była woda. Zapowiadał się piękny dzień bez żadnych przygód. Mój Ukochany był zdrowy i to było najważniejsze.
Zjedliśmy kleik i ryż bez soli .
         Ponieważ było rano i w centrum handlowym w aśramie kobiety miały swoją chwilę szczęścia, poszłam zobaczyć, co tam jest ciekawego. 



Przyszłam na tyle późno, że nie stałam w kolejce i weszłam prosto do Sezamu. 
        Tłok był nie do opisania. Kilka setek Hindusek gadało równocześnie i przemieszczało się na trzech piętrach centrum. Każda miała koszyk na zakupy i kilka serdecznych przyjaciółek, z którymi konsultowała wybory. 
        Niektóre były w towarzystwie dzieci, na szczęście bardzo grzecznych. Hinduskie dzieci to osobny rozdział, napiszę o nich później, jak będę miała czas. 
        Kupiłam sobie dwa sari i białą, haftowaną koszulę ze spodniami nr chyba 70  i ze sznurkiem oraz szal. Ale o tym, co sobie kupiłam, przekonałam się dopiero w domu, bo żadnych rzeczy się tu nie przymierza. Zresztą przy poszczególnych stoiskach jest straszny tłok, a czasem nawet może się zdarzyć to, co mnie się zdarzyło, że jakaś kobieta zdecydowała się właśnie na rzecz, którą trzymałam w ręce i po prostu mi ją z ręki wyjęła i włożyła do swojego koszyka. 
         Nie dałam rady obejrzeć nawet części towaru, gdy rozległ się gong, że zamykają. Poszłam z innymi do ogrodzonej barierkami części, pod bacznym okiem ochrony w kolorowych sari, i tam stanęłam w strasznej kolejce. Nikt się nie denerwował, spokój, relaks, medytacja, już mówiłam, więc stałam z rezygnacją, aż wpuszczono mnie do mniejszej salki, gdzie pod oboma ścianami stało chyba z dziesięć stołów, przy każdym młoda kobieta za komputerem i starsza, jako pakowaczka. Po zapłaceniu trzeba przy wyjściu pokazać kwitek Hindusowi siedzącemu na stołku, który precyzyjnie go czyta. Nie wiem, w jaki sposób mógłby znaleźć jakąś nieprawidłowość, skoro nie ogląda zakupów. Po czym starannie przedziera górną część kwitka. 
         Teraz przechodzi się korytarzem do następnej kontroli. Hinduski wychodzące bez zakupów mogą liczyć na rewizję. Nie wiem, czy dotyczy to także białych kobiet.   


  
         Było gorąco, starałam się iść w cieniu, ale byłam tak zmęczona, że obiecywałam sobie, że więcej na zakupy nie pójdę, choć wiedziałam też, że to oczywiście nieprawda, bo w centrum było niesamowicie tanio, no i ceny stałe, a w mieście w sklepach trzeba się targować, czego nie cierpię.
         Mój Ukochany leżał sobie spokojnie na materacu czekając na mnie. 
         W czasie mojej nieobecności był pan doktor. Znowu go zbadał i znowu stwierdził, że jest zupełnie zdrowy. 
        Obejrzeliśmy zakupy i wtedy przypomniałam sobie o soli, którą miałam kupić, ale zapomniałam. Potem napiliśmy się herbatki i byliśmy radośni i weseli, jak tylko mogą być ludzie, dla których koszmar nareszcie się skończył i rozpoczęło “żyli długo i szczęśliwie”.
        Przyszła Lakshmi i w menażce przyniosła lekki i nieostry, jak twierdziła, obiad. Cudowna Lakshmi. Usmażyła jeden duży pojemnik frytek prawie na czarno, w drugim był ryż z warzywnymi dodatkami, tak samo ostry, jak nasze poprzednie jedzonka, i tylko w najniższym naczyniu znaleźliśmy kleik, taki jak wczoraj. 
        Pogadaliśmy w mieszaninie różnych nieznanych języków i dobrze nam szło, rozumieliśmy się wyśmienicie. Było bardzo wesoło, bo jednak języki trochę się różnią od siebie. Zrozumieliśmy chyba dobrze, gdy powiedziała, że widziała się z Anką, którą poznaliśmy jeszcze w kraju u Krystyny. Anka przyjechała do Puttaparthi przed nami i jeszcze się nie widzieliśmy. Będą razem jutro u nas około jedenastej.    
        Gdy zostaliśmy sami zjedliśmy strasznie słodki kleik, mieszając go z ryżem pozostałym z mojego wczorajszego gotowania, nadal bez soli.
        Około czwartej mój Ukochany nagle oświadczył, że idzie na darśan do aśramu, bo czuje się całkiem zdrowy i chce podziękować Swamiemu za pomoc. Ubrał się na biało w nowo zakupione ubrania, ja zaś poszłam z nim, ale obawiałam się, że nie dam rady wysiedzieć w pozie medytacyjnej przez cztery godziny, więc usiadłam na zewnątrz. 
          Słuchałam sobie badżanów przepięknie śpiewanych przez chór przy akompaniamencie różnych dziwnych instrumentów i nawet nie wiem, kiedy minął czas. 
          Potem powoli poszłam w stronę hinduskiej kantyny, którą otwierają po darśanie, czyli o siódmej. Kolejka Hindusek poprzetykanych białymi kobietami była zakręcona trzy razy, oczywiście w osznurkowany sposób. Najpierw szło się do przodu, potem z powrotem, a potem znowu do przodu. Porządku pilnowała ochrona bardzo miłych pań w sari. 

Ołtarzyk wszystkich religii w stołówce

>Zdjęcia własne<



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz