wtorek, 12 marca 2013


Część III

        Chora i bez leków, bez większych szans na fachową pomoc medyczną, wylądowałam w tunezyjskim raju, by spędzić w nim dwa tygodnie. Chciałam zmierzyć się ze swą chorobą korzystając przede wszystkim z potęgi mojej podświadomości. 
         Od lat czułam, że przyjdzie dzień, gdy wbrew prognozom lekarzy, będę zdrowa.   
         Przygotowywałam się na tę chwilę przez siedem lat, krok po kroku przebudowując moje życie. Wiedziałam, że powtarzając wciąż te same czynności, tkwiąc w tych samych układach, kultywując ten sam sposób myślenia, niczego nie osiągnę. Ten styl życia, myślenia i działania doprowadził mnie do ściśle określonych wyników - do choroby. 
         Postanowiłam zmienić radykalnie wszystko - sposób życia, myślenia o życiu, podejście do pracy i ludzi, zmienić otoczenie, znajomości, a nawet kraj i język.
        Zerwałam ze wszystkim i porzuciłam wszystko tak, jakbym umarła. I to chyba był moment, w którym na nowo zaczęłam żyć. 
         Lecz te wszystkie sprawy z całą wyrazistością uświadomiłam sobie dopiero wiele lat później. W tamtym momencie działał przede wszystkim instynkt, przemożny impuls ratowania swojego życia. 
        Teraz, jadąc do Tunezji, wkroczyłam w następną fazę. Z taką samą determinacją postanowiłam żyć bez leków, bez konieczności zażywania dwa razy dziennie dużych dawek hormonów tarczycy. 
         Ponieważ przez wiele lat czułam ucisk w gardle, jakieś zamknięcie, zdławienie, ograniczenie możliwości wypowiadania się, a medycyna traktowała to jako moje nieszkodliwe przewrażliwienie, postanowiłam odwołać się do innych, niż zachodni, systemów medycznych. 
         Kupiłam wszystkie dostępne dla mnie książki o medycynie chińskiej i ze zdumieniem odkryłam zupełnie inne podejście do zdrowia i choroby. My idziemy do lekarza, gdy jesteśmy chorzy, czasem czekamy z tym na ostatni moment, gdy choroba jest już bardzo zaawansowana. Mieszkaniec Wschodu w tym momencie zwalnia swojego lekarza, bo ten nie zatroszczył się o jego zdrowie! Bo lekarz w medycynie Wschodu cały czas opiekuje się zdrowiem swojego pacjenta, niezwykle bacznie go obserwując. 
          Nigdy wcześniej nie dotarło do mnie z taką siłą, że europejska medycyna rozwijała się poprzez badanie martwego ciała, krojenie go i wyciąganie wniosków z wyglądu tkanek, że może dla anatomopatologa jest to wspaniała wiedza, ale dla mnie, żywego organizmu, na nic nie przydatna! Że przede wszystkim diagnozowanie jest w naszej medycynie bardzo słabe. 
         W moim przypadku prawie pół roku badań przy pomocy analiz medycznych i nowoczesnego sprzętu nie przyniosło rezultatu. Przyczynę mojej choroby odkrył lekarz, który poświęcił wiele godzin na rozmowę o stylu życia, jaki prowadzę, o tym co jem, a potem precyzyjnie oglądał moją skórę, naciskał moje ciało, badał mnie zupełnie, jak na współczesnego lekarza, niekonwencjonalnie. Poświęcił na to tyle czasu i uwagi, bo grał z moim kuzynem w szachy! On odkrył, że mam szorstką skórę dłoni i kolan, i wyciągnął z tego właściwe wnioski. Skierował mnie do koleżanki endokrynologa. Ona już tylko ustaliła dawkę hormonów.
         Teraz ja też postanowiłam zająć się moim zdrowiem niekonwencjonalnie. Postanowiłam nie oddawać tego, co mam najcenniejsze, w ręce obcych, lecz wziąć sprawę we własne ręce! 
         Mój Ukochany wierzył, że mi się to uda i wspierał mnie, tym bardziej, że w pełni zdawał sobie sprawę z konsekwencji.
         Dzień zaczynaliśmy od długiego spaceru brzegiem morza. Choć nie miało ono takich ilości potrzebnego tarczycy jodu jak Bałtyk, było ciepłe i łagodne. Po śniadaniu masaż. Choć mój Ukochany nie jest masażystą, masował mnie tak, jak podpowiadało mu jego serce bym mogła wyciszyć się i zrelaksować. Przystępowałam do ćwiczeń. Znalazłam ich zestaw w jakiejś książce o jodze. Dotyczyły uruchomienia czakry gardła i wyregulowania całego systemu czakramów.
         System mówiący o równowadze energetycznej naszego ciała znany jest i kultywowany w medycynie Wschodu co najmniej od pięciu tysięcy lat. My możemy powiedzieć, że jest to system obcy, nieznany, niedawno odkryty dla nas, mieszkańców Europy. A jednak wydaje mi się, że to nieprawda. System ten jest tak silnie wpisany w podświadomość, że chyba jest jakimś pierwotnym, najgłębiej odczuwanym przez człowieka systemem. 
         Nauka o czakrach mówi, że w ciele znajdują się centra energetyczne, niektóre większe, inne mniejsze, jest jednak siedem podstawowych, usytuowanych w miejscach, gdzie mamy gruczoły dokrewne. Przedstawiane są jako wirujące kule, wiry energii. Gdy któryś czakram jest zablokowany, energia wiruje z mniejszą siłą, gdy zaś prawie zupełnie jest zamknięty, wywołuje chorobę w obrębie danego gruczołu. Potem nierównowaga energetyczna zatacza coraz większe kręgi powodując niewłaściwe działanie innych czakr i co za tym idzie, całego organizmu.


          Dlaczego sądzę, choć to może tylko moje zdanie, że system czakr jest znany całej ludzkości, choć przeważnie zupełnie zapomniany? 
          Ponieważ jego ślady przetrwały w najstarszej, najbardziej elementarnej warstwie naszej kultury - w języku. Czyż nie mówimy, że czyjeś serce jest zamknięte, że wątroba się w nas gotuje ze złości, że krew nas zalewa. A o dobrym, łagodnym człowieku zaś mówimy, że ma serce otwarte na ludzką niedolę? 
         Te skojarzenia występują we wszystkich językach europejskich.
Dla mnie centra energetyczne są łatwe do wyobrażenia i dlatego postanowiłam ćwiczyć i wizualizować ich działanie.
Rozpoczęłam od czakry podstawy. Przy odpowiedniej muzyce wyobrażałam sobie wirujące kule energii, czy może plazmy w kolorze czerwonym, pomarańczowym, złotym. Im wyżej w górę kręgosłupa, tym miałam większe trudności z wywołaniem obrazu wirującej kuli. Na wysokości gardła, mimo ćwiczeń jogi, nie potrafiłam wyobrazić sobie kręcącego się wiru. 
I nagle przyszedł mi do głowy zupełnie zwariowany obraz z jakiegoś niemego filmu. 


        Pilot siedzi w kabinie malutkiego samolociku, a mechanik usiłuje uruchomić silnik kręcąc śmigłem samolotu. Tak jak stare samochody uruchamiało się korbą. Mechanik szarpie śmigło tyr, tyr tyr... nic z tego, więc znowu szarpie. Tyr, tyr, tyr, teraz ja starałam się pomóc mechanikowi i znowu nic. 
      Tak wciągnęła mnie ta zabawa w wyobraźni, że siedziałam nieruchomo z zamkniętymi oczami nie wiem jak długo.

        I nagle sukces - śmigło zrobiło kilka obrotów, zanim znów stanęło! Więc próbowałam dalej. Tyr, tyr, tyr… I nagle silnik zaskoczył, śmigło zaczęło się kręcić, potem zobaczyłam już tylko mgiełkę z przodu samolotu - silnik działał!

        Od tego momentu dzień w dzień wyobrażałam sobie malutki samolocik i mechanika. Tylko, że teraz śmigło kręciło się w moim gardle. Czasem od razu udawało mi się uruchomić 
silnik, czasem potrzeba było dłuższej chwili. Ale zawsze w końcu śmigło ruszało na ogromnych obrotach.
        Mijały dni, czułam się wspaniale. Nie byłam wcale zmęczona. Kąpałam się w wodzie z aromatycznymi olejkami, byłam masowana. Czułam ogromną więź z moim Ukochanym. Rozmawialiśmy godzinami. Pływaliśmy w morzu albo w basenie z podgrzewaną morską wodą, spacerowaliśmy brzegiem morza, opalałam się na leżaku pod palmami wśród ćwierkania wróbli budujących gniazda. Jadłam różne egzotyczne potrawy, piłam miętową herbatę w złoconych szklaneczkach, specjalność Orientu. Ćwiczyłam całymi godzinami, słuchałam muzyki otwierającej czakry, bo już wiedziałam, że to właściwa dla mnie droga. Byłam tak radosna, tak szczęśliwa, po prostu w euforii. Jak w raju!
       Wróciliśmy do domu. Mijały tygodnie, miesiące, a ja czułam się świetnie, czułam, że jestem zdrowa. Pierwsze, co zrobiłam po powrocie, to wyrzuciłam lekarstwa. Poza tym ćwiczyłam w dalszym ciągu. Może już nie tak intensywnie jak w Tunezji, ale systematycznie. Po roku zrobiłam pierwsze badania. Wypadły tak dobrze, jakbym nigdy nie była chora. 
         Na pewno była to najważniejsza i najdalsza podróż w moim życiu.
Bo podróż do raju, gdziekolwiek byśmy go odnaleźli, pozwala wrócić do utraconej równowagi, do harmonii ciała i duszy, odkryć na nowo drogę do własnej podświadomości, która przecież wie, co dla nas jest najlepsze....

                                                                                                             >Ilustracje z internetu<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz