niedziela, 3 marca 2013



Część 16

         Rano pobudka o piątej. Puttaprthi budzi się po czwartej. Śmieciarze zaczynają sprzątanie, ale tak to jakoś sprytnie robią, że nigdy nie jest czysto. Zawsze jakaś część śmieci jednak leży na ulicy. Może mają jakiś system, według którego jedne śmieci biorą, a innych nie. 
        Zresztą i tak wszystko wyrzuca się na ulicę. Właściciele sklepików sprzątają przed swoimi wystawami wymiatając odpadki na środek ulicy, skąd jeżdżące skutery i taksówki wmiatają je z powrotem pod sklepy. 
        I tak zabawa trwa. Nie ma chodników, więc spacerujący lub spieszący gdzieś w interesach łażą po tych śmieciach cały dzień. Handlarze polewają też ulicę przed swoimi lokalami wodą, więc można wpaść w błotnistą kałużę.
        Ale w porównaniu z resztą Indii jest tu podobno wspaniale. Nawet żebracy nie są zbyt nachalni. Nowi znajomi powiedzieli, że to Indie w wersji light. Powinni się reklamować: “Tu możesz bezboleśnie przyzwyczaić się do Indii”.  
        Teraz mieliśmy okazję zobaczyć, jak budzi się miasto. Uliczne garkuchnie już w najlepsze funkcjonują sprzedając gorące mleko i pieczywo sklepikarzom i straganiarzom, którzy układają towar. Sprzedawcy leją mleko do papierowych kubków z takiej wysokości, że to nie do uwierzenia. Tylko Grecy, lejąc z wysoka wino prosto do ust, są tak samo dobrzy w tej sztuce, jak myślę.
         Rząd taksówek już czeka przy bramie aśramu. Znajomi wychodzą i pakujemy się po trzy osoby do tuk-tuka, tak się tu mówi na te trójkołowce, które w pierwotnej wersji miały silnik dwusuwowy i wydawały charakterystyczny odgłos tuk tuk tuk.
         Pojazd ma tylko daszek, więc o piątej z minutami jest dość zimno, gdy pędzimy z prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę. Owijamy się moim szalem. 
        Płacimy 20 rupii od taksówki, czyli trochę mniej niż za obiad w hinduskiej stołówce, na jedną osobę to po prostu śmieszna kwota. 
        Jest jeszcze prawie ciemno i kilkupiętrowy dom nie prezentuje się zbyt dobrze. 



        Gdy przyjechaliśmy wiele lat temu do Niemiec z naszej zgrzebnej demoludowej ojczyzny, mieliśmy wrażenie, że wszędzie, ale to dosłownie wszędzie właśnie przeprowadzono generalny remont, tu zaś ma się wrażenie, że już wkrótce trzeba będzie wszędzie generalny remont przeprowadzić.  
        

         Na parterze bierzemy maty do ćwiczeń i idziemy na taras. Tarasy na dachach to wspaniały wynalazek w ciepłych krajach. Tu robi się wszystko: pierze, suszy, kąpie, słońcem grzeje wodę do domowego wodociągu, a wieczorem je i odpoczywa. Taras w Klinice doktora Rao ma ozdobne bariery, oczywiście jest tu zbiornik na wodę, ale też podwyższenie dla prowadzącego jogę lub medytację. 
         Jest szarówka, świeci tylko księżyc prawie w pełni, a na wschodzie Gwiazda Zaranna. 
          Przychodzi prowadzący jogę krzepki starszy Hindus w szarym dresie, siada na podwyższeniu na piętach, zwraca uwagę na właściwą postawę i zaczynają się ćwiczenia oddechowe. 
         Nie biorę udziału w jodze, lecz siadam tuż przy barierce na macie od wschodniej strony i obserwuję rozpoczynający się spektakl. Na ciemnym niebie na wprost mnie jasno świeci samotna gwiazda, wzgórza wokół Puttaparthi są ledwie widoczne. Z czasem niebo trochę różowieje na horyzoncie, zaznacza się jakaś kotlinka wśród wzgórz, widać samotne drzewo, pojawiają się pierwsze, drugie i trzecie plany otulone mgiełką, jak na chińskiej akwareli. 
         Siedzę nieruchomo i swoim podziwem śpiewam mój własny, niewymyślny hymn chwały. Ptaki także śpiewają i cała okolica, jak ja, czeka na ukazanie się słońca. 
         Nagle ptaki milkną i na linii wzgórz pojawia się wyraźna, pomarańczowo-czerwona wstęga, wytryskują płomienie i w siodełku między wzgórzami pojawia się wąski okrąg czerwony jak ogień. Słońce wstało, jak przed milionami lat, jak zawsze.
         Nie dziwię się, że wędrówka ta tak fascynowała ludzi, że budowali, nie szczędząc sił, obserwatoria astronomiczne do badania ruchów planet, bo wiedzieli, że od słońca zależy życie na Ziemi. Faraon Ehnaton zaś uczynił je jedynym bóstwem w Egipcie, co się zresztą dla niego kiepsko skończyło. 
         A słońce jak świeciło, tak świeci, nic sobie nie robiąc z naszych usiłowań. Świeci dla dobrych (w naszym wyobrażeniu) i dla złych (jak nam się wydaje), zupełnie tak samo. 
         I właśnie tak samo, jak myślę, działa Bóg. 
        My sobie coś tam wyobrażamy, do czegoś dążymy, czymś się martwimy, a Bóg, jak życiodajne słońce swym światłem, po prostu otacza nas Miłością. Nie mam takich ambicji jak Ehnaton, ale chętnie sobie wyobrażam, że żyję otoczona światłem, tym życiodajnym, niezwykłym, niedefiniowalnym Boskim Światłem.
        I niech mnie spalą na stosie!
        Bo nie mogę sobie wyobrazić, że coś mogłabym zrobić, by dostać większą porcję tego Światła, na przykład modlić się, umartwiać się, pościć, czy coś jeszcze innego. Dostaję tyle, ile dostają inni, bo wszyscy tu żyjemy. 
I nasze wyobrażenia nic tu nie mogą zmienić. 
         Religie różnymi drogami miały doprowadzić nas do tego samego Domu, a służą podziałom, nienawiści i strachowi. 
         Smutne.     


>Zdjęcia: Zdzisław Groblewski i własne<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz